Rozdział 6
Obudził mnie ostry, przeszywający ból równy mniej więcej tego co odczuwałam tuż po operacji.
Powoli zwklekłam się z łóżka. Z mojej torebki wygrzebałam jakieś środki przeciwbólowe.
Ledwo sunąc stopami wróciłam do łóżka gdzie obok łóżka, na szafce nocnej miałam małą butelkę wody mineralnej.
Połknęłam tabletkę i ponownie opadłam na poduszki zaklinając mój los.
Nie miałam pojęcia która jest godzina. Telefon był wrzucony wglab torebki a ja na ten moment nie miałam siły się podnieść. Miałam tylko nadzieję, że środki zadziałają.
Skuliłam się w kłębek i tak oto takim sposobem zasnęłam.
Gdy otworzyłam oczy było już jasno a ból nie był już tak uciążliwy niż kilka godzin temu.
Owszem bolało ale nie na tyle by uniemożliwić mi chodzenie.
Powoli podniosłam się z łóżka. Dopiero teraz mogłam przyjrzeć się sukience w którą wczoraj mnie przebrano.
Była śliczna, bardzo dziewczęca, w liliowym kolorze. O losie.
Postanowiłam zrobić sobie małą wycieczkę. Powoli nacisnęłam klamkę.
Korytarz był gigantyczny. Ściany były wypełnienione portretami. Po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że to muszą być przodkowie ów mego pracodawcy. Na każdym z obrazów było widać choć jedno podobieństwo lecz gdy patrzyło się na te portrety dłużej tych podobieństw zauważało się więcej.
- To mój ojciec. Każda głowa rodziny ma tutaj swoje miejsce. - usłyszałam za plecami męski głos.
Powoli obróciłam się w tamtym kierunku.
- Okropna tradycja. Chodźmy do kuchni. Zamówię coś do jedzenia. Jesteś strasznie blada.
Czułam że mnie kompletnie zamurowało. Nogi zdrętwiały.
- Kim Pan jest? - uśmiech z twarzy mężczyzny znikł tak szybko jak się pojawił.
- Wiem, że jestem winien Ci wyjaśnienia ale to później. Po śniadaniu. W wyniku wczorajszych zdarzeń chyba darujemy sobie zwroty per Pan, pani. Nazywam się Hektor.
Ujął moją dłoń. Złożył na wierzchu mej dłoni lekki pocałunek.
Chciałam zrobić krok do tyłu ale w porę się powstrzymałam. Nigdy nie spotkałam takiego mężczyzny dlatego więc takie zachowanie było mi obce.
- Lily - wykrztusiłam z siebie.
Zapach świeżo zaparzonej kawy sam poprowadził mnie w kierunku kuchni.
Usiadłam przy wysepce kuchennej na wysokim krześle barowym.
Czułam się niepewnie. Zresztą w obliczu tej sytuacji to było całkowicie nie zrozumiałe.
Hektor postawił przede mną kubek kawy po czym zniknął.
Upiłam łyk kawy i rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Tak jak się spodziewałam. Wszystko było z wysokiej półki.
Piękne lakierowane meble świeciły swym blaskiem. Wysokiej jakości sprzęt. Kuchnia. Kuchenka mikrofalowa. Ekspert do kawy. Różnego rodzaju roboty kuchenne.
- Śniadanie będzie za 30 minut - wrócił Hektor.
Hektor. Czy nie jego zabił Achilles?
- Pół godziny. Idealny czas aby porozmawiać.
Mężczyzna westchnął. Wiedziałam, że zbytnio nalegam ale chyba miałam prawo znać prawdę.
- Niech będzie. Jestem gangsterem. Głową rodziny mafijnej od czasu gdy miałem 19 lat i zostali zamordowani moi rodzice.
Zamarłam. Nie wiedziałam co bardziej mnie zaskoczyło. To, że ten człowiek jest sierota czy, że jest głową mafii.
Czułam, że ciężej mi się oddycha. Tak było zawsze gdy się denerwowałam.
- Zabijasz? Powiedziałam niemal szeptem.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Pytasz się czy jestem mordercą? Tak jestem. Nie waham gdy mam kogoś zamordować. Ojciec od wczesnych lat przygotowywał mnie do tej roli. Wczoraj o mały włos nie zabiłem tego człowieka... Tylko jedno mnie powstrzymało.
Przełknęłam głośno śline.
- Co? Wydusiłam z siebie.
- Ty. Widok upadanego ciała jest nie do zapomnienia a nie chciałem byś była tego świadkiem.
Podskoczyłam gdyż rozległ się donośny dzwonek do drzwi.
- To pewnie śniadanie.
Gdy wyszedł zakryłam twarz dłońmi.
Jezu...
Chciałam przygodę. To mam.
Nigdy w życiu nie spodziewałam się, że będę pośrodku tego wszystkiego. W świadku przestępczym.
On był mordercą. Sam tak o sobie mówił tylko czemu właśnie to najmniej mnie przeraża?
Wrócił. Postarałam się zachować normalny wyraz twarzy.
- A pani Maria?
- Czy wie? Od początku. W końcu sama poślubiła głowę mafijnej rodziny. Teraz Twoja kolej...
Spojrzałam na niego pytająco. Wskazał wzrokiem moje żebra.
Upiłam łyk kawy.
- Wpadłam pod pędzący samochód. Wpadłam to chyba nieodpowiednie słowo. Wyskoczyłam pod pędzący samochód - wyszeptałam
Zauważyłam na twarzy mężczyzny zaskoczenie. Niezaprzeczalny szok.
- Chciałaś się zabić?
- Przestałam żyć już dawno temu. Po prostu istniałam. Moja dusza. Moje serce było martwe. Nie czułam nic. Musiałam zawinąć pomiędzy życiem a śmiercią aby zmienić swoje życie. Można to nazwać ucieczką ale nie mogłam tak żyć. Już za dużo...
Mężczyzna zamilkł. Wiedziałam, że uderzyły go moje słowa.
- Jesteś mężatką prawda? Bił Cię?
Spojrzałam na swoją dłoń. No tak. Nie ściągnęłam obrączki.
- Nie. Krystian był dobry. Aż za dobry. Tylko ja nie mogłam mu dać tego czego on chce. Początkowo sądziłam, że zdołam go pokochać ale miłość chyba nie jest czymś czego można się nauczyć.
Uśmiechnęłam się blado. Hektor postawił przede mną talerz z naleśnikami.
Poczułam się tak jakby mój żołądek się skurczyl do niewyobrażalnych rozmiarów. Nie lubiłam zwierzeń.
Powoli gryzłam każdy najmniejszy kęs.
- Musze zniknąć na godzinę lub dwie. Czuj się jak u siebie.
Skinęłam głową.
Po zjedzonym śniadaniu Hektor znikł. Wybrałam się do ogrodu. Było ciepło. Czułam jak promienie słoneczne mnie ogrzewają.
Usiadłam pod drzewem owocowym i odetchnęłam.
Nic nigdy nie było tak skomplikowane. Nic nigdy nie było jednak tak porywające.
Nic nigdy nie było tak żywe.
Komentarze
Prześlij komentarz