Rozdział 7.
Kroki. Zapewne wrócił.
Nie chciałam wychodzić. Nie chciałam pytać go o nic gdyż co by to zmieniło?
Moja zdolność pakowania się w kłopoty była wręcz niewiarygodna.
Leżałam na łóżku czując jak szwy nieznośnie dają o sobie znać.
Chciałam z sobą skończyć a tym samym jeszcze bardziej utrudniłam sobie życie.
Boże...
Utkwiłam wzrok w drogocenmym żyrandolu i nasłuchiwałam.
Rozleglo się mocne pukanie do drzwi.
- Proszę - rzekłam.
Przełknęłam ślinę. Mój głos był jakiś dziwny.
Zachrypnięty, pusty. Jakby nie należał do mnie.
Do pokoju wszedł znany mi już goryl. Markos. Podniosłam na niego wzrok.
- Pan Dylano zaprasza Panią na dół.
Nie odpowiedziałam. Zebrałam się tylko na krótkie skinięcie głowy.
Nie chciałam uwalniać tego potwora z mych ust.
Westchnęłam. Podniosłam się powoli. Ułożyłam swoje włosy by jako tako wyglądać. Denerwował mnie fakt, że nie mam swoich rzeczy.
Odkąd pamiętam czułam się jak więzień w własnym ciele, w własnym życiu a teraz jeszcze bardziej odczuwam jak można być naprawdę zniewoloną.
Wzięłam głęboki oddech i powoli wyszłam z sypialni. Było na tyle dobrze, że nie musiałam brać proszków.
Trzeba wszędzie szukać pozytywów bo można zwariować.
Nigdy nie miałam problemu z orientacja w terenie lecz w tej olbrzymiej rezydencji mój wewnętrzny GPS został magicznie zachwiany.
Poczułam ulgę gdyż odnalazłam znajome drzwi. Powoli przeszłam przez nie.
Hektor stał przy oknie.
W pomieszczeniu panował półmrok.
Na stole ozdobna zastawa stołowa. Świece. Na talerzach posiłek.
W tym wypadku spagetti.
- Spaghetti to raczej włoskie jedzenie - powiedziałam po chwili gdy mój wzrok już przyzwyczaił się do tego półmroku.
Mężczyzna się odwrócił a na jego twarzy panował uśmiech.
Nigdy nie pomyślała bym, że taki człowiek jak on może być gangsterem.
Inaczej sobie wyobrażałam bossa mafii.
Inaczej ale nie tak!
On był pogodny. Miał ciepłą twarz. Gdy rozmawiał ze mną czułam w nim duże pokłady empatii ale był mordercą. Sam siebie określił tą mianą.
- Na coś greckiego przyjdzie czas.
Jego słowa wywołały wyraz konsternacji na mej twarzy.
Więc to oznaczało, że tak szybko nie opuszcze tej rezydencji. W każdym bądź razie nie w taki sposób w jaki sama bym chciała.
- Zabijesz mnie? Te słowa wylały się ze mnie niczym fala.
Czułam, że mnie obserwuje a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Nie. Znasz moja tajemnice więc nie mogę Cię stąd od tak wypuścić poza tym czuje bardzo silną potrzebę poznania Cię bliżej. Bez obaw. Nie zrobię Ci krzywdy. Nie zrobię nic czego Ty sobie nie życzysz ale i nie wypuszcze Cię.
No i masz głupia babo. Chciałaś przygodę to masz.
Mężczyzna wskazał dłonią stół. Odsunął mi krzesło. Nalał wino.
Gdyby nie zaistniała sytuacja może bym patrzyła na to wszystko w bardziej pozytywnym świetle.
- Jutro pojedziesz z Markusem na zakupy. Masz zadziwiająco mało ubrań. A do tego czasu możesz korzystać z garderoby Alecto.
Trudno jest dbać o potrzeby materialne jak te duchowe nie są zaspokojone.
Wzięłam dość spory, jak na mnie łyk wina.
Zabrałam się za jedzenie. Spaghetti było naprawdę wyśmienite.
Gdy skończyłam jeść wzięłam kieliszek i podeszłam do okna.
- Chce żebyś mimo wszystko potraktowala to jak swego rodzaju wakacje. Owszem jestem niebezpieczny. Jestem mordercą. Jednak nigdy nie zrobiłem krzywdy żadnej kobiecie i nie zrobię.
Byłam wściekła, rozgoryczona ale bardziej na siebie niż na niego.
Potrzebowałam powietrza
- Idę do ogrodu - mruknęłam napełniając kieliszek winem po czym powolnym krokiem wyszłam z kuchni.
Drogę do ogrodu pamiętałam. Na całe szczęście. Nienawidziłam się gubić.
Poczułam, że idzie za mną. Jednak nie przyspieszyłam kroku.
Czując powiew świeżego wieczornego powietrza odetchnęłam.
Poczułam ze stoi za mną. Poczułam jego oddech na swej szyi. Zapach jego mocnych markowych perfum.
- Znasz moją ciemną stronę. Chcę byś poznała tą lepszą. Tą której nikt nie zna bo nie mogę sobie na to pozwolić. Stracił bym wówczas swe morale.
Milczałam. Kompletnie mnie zamurowało. Nie wiedziałam co powiedzieć. Może to i lepiej.
Czułam jak moje serce nagle przyspiesza. Poczułam coś czego nigdy dotąd nie czułam.
Przymknęłam powieki starając się zrównać oddech.
- Lily - poczułam jak obraca mnie do siebie. Nie potrafiłam się obronić. - Potrzebuje udowodnić przed Tobą i sobą, że jest dla mnie jeszcze jakaś szansa, że nie jestem całkiem skazany na potępienie.
Westchnęłam cicho.
- Nie jesteś. Skoro martwisz się tym to z całą pewnością nie jesteś.
Poczułam jak jego dłoń powoli dotyka mego policzka a moje ciało całe drży.
W uszach wręcz słyszałam bicie swego serca.
- Ty nie wiesz jakie ja rzeczy robię, jakie robiłem. Jesteś taka delikatna, taka dobra. Krucha. Niczym z porcelany. Gdy ten prosiak Cię dotknął myślałem że rozszarpię go na strzępy. Tylko Markos mnie trzymał.
Czułam jak sytuacja robi się napięta. Niczym maślanka.
Chciałam wymazać tamto wspomnienie z pamięci. Dopiero teraz przypomnialam sobie Hektora. Hektora mierzącego bronią w tamtego człowieka który bez wątpienia był z tego samego półświadka co on.
Przełknęłam ślinę.
- Wprowadzając Cię do tego świata narażam Cię na niebezpieczeństwo. Jednak teraz nie mogę się cofnąć. Nie teraz.
Nim zdążyłam zareagować poczułam jego wargi na swoich. Nie myśląc wiele odwzajemniłam pocałunek czując jak serce wręcz chce wyrwać się z mej piersi.
Moje serce. Moje biedne serce które tyle czasu było umarłe. Zaczęło żyć.
Uwielbiam ❤
OdpowiedzUsuń